DYSKRYMINOWANIE IE I JEGO UŻYTKOWNIKÓW?

Dawno temu, kiedy jeszcze nie miałem normalnego peceta, ani dostępu do Internetu, otarłem się o Commodore. W ręce mi wpadła książeczka z przykładowymi programami. Wyczytałem tam, że sposób napisania programu wpływa na szybkość jego działania. Chodziło o liczbę napisanych linii i  lepiej lub gorzej użytych wyrażeń. Myślę, że ta zasada jest nadal aktualna. Oczywiście program dysponujący większą liczbą możliwych do wykonania czynności, stanie się wolniejszy w działaniu. Porównanie różnych programów o takim samym przeznaczeniu wykaże istniejące pomiędzy nimi różnice.

Tak jest z przeglądarkami internetowymi. Aktualnie mam zainstalowane cztery przeglądarki: systemową IE, Mozillę, Operę i Vivaldi. Najczęściej używaną przeze mnie i najbardziej obciążoną zakładkami jest IE. I mimo tego, jest to najszybsza i najsprawniej działająca przeglądarka w moim komputerze. Mozilla niesłusznie jest nazywana mułem. Wprawdzie wolniej działa od IE, ale ani Opera, ani Vivaldi szybsze nie są. Miałem także chromą zapaskudzoną, którą wywaliłem po kilku minutach testowania. Zamulała komputer. Oprócz wymienionych, są jeszcze inne przeglądarki, o których jedynie słyszałem. Poza przeznaczeniem, wszystkie mają jedną wspólną cechę. Są konkurencyjne do przeglądarki Microsoftu! Konkurują ze sobą o internautów, którzy będą z nich korzystali.

Mam dość dużo blogów w różnych miejscach. Do blogów, dodawane są statystyki, zawierające różne informacje. Ze statystyk można dowiedzieć się nie tylko ile osób odwiedziło profil, ale także z jakiego kraju, jakim posługują się systemem operacyjnym i z jakiej korzystają przeglądarki internetowej. Jeżeli można te dane odczytać z komputerów użytkowników, którzy odwiedzają jakiś serwis, to można także napisać jakiś skrypt, którego zadaniem będzie częściowe blokowanie tej, czy innej konkurencyjnej przeglądarki. Ale czy ktoś z takiej niehonorowej możliwości korzysta?

Na tutejszym forum napisałem, że mogę się przespać zanim otworzy się przede mną możliwość oglądania moich zdjęć. Otworzenie albumu i dodanie kolejnego zdjęcia do niego trwa wystarczająco długo, żeby wywołać chęć rezygnacji. Zapytałem się, czy inni też tak mają. Dlaczego w innych miejscach, gdzie publikuję swoje fotki nie mam takiego problemu? Otrzymałem dość dużo interesujących odpowiedzi, jednak nie dowiedziałem się tego, czego chcę się dowiedzieć. A interesuje mnie głównie to, czy inni użytkownicy IE, mają tutaj kłopoty z otwieraniem zdjęć. Przy czym interesuje mnie wyłącznie używanie aktualnego IE, co jest uwarunkowane posiadaniem legalnego Windows 7, lub nowszego.

 

  

 

       

TRAFNA DIAGNOZA

Parę lat temu, doszło do drobnej sprzeczki pomiędzy mną, a administratorem sieci LAN i jej właścicielem. Administrator jako przyczynę niemożności połączenia się z siecią, podał uszkodzenie karty sieciowej. Zaprzeczyłem temu, twierdząc, że moja karta sieciowa jest sprawna, a wady należy poszukać w sieciowych urządzeniach usługodawcy. Aby to udowodnić, skorzystałem z routera mojego znajomego. Dopiero to przekonało administratora do poszukania usterki, która mi uniemożliwiała buszowanie po internetowych stronach.

Teraz mam swój router, którego sporadycznie używam, jeśli chcę użyć WiFi do bezprzewodowego połączenia między komputerem, a tabletem. Do surfowania w sieci nie, bo z nieznanych mi powodów, blokuje jeden z serwisów. Doszło do kolejnej usterki. Nie mogłem korzystać z Internetu przy użyciu zarejestrowanej karty sieciowej, choć była możliwość użycia karty sieciowej zintegrowanej z płytą główną, po podłączeniu do sieci poprzez router. Ale nie miałbym dostępu do jednego serwisu. Karta sieciowa, zintegrowana z płytą, nie była zarejestrowana u mojego dostawcy usługi internetowej. Więc odpadało bezpośrednie połączenie jej z siecią. Tym razem, administrator założył, że karta sieciowa jest sprawna. Myślę, że sądził tak, bo uszkodzenie mojej karty sieciowej, zbiegło się z awarią ich urządzeń. Ale znowu wyszło na moje. Obecnie mam dostęp do Internetu z karty zintegrowanej z płytą główną i poprzez router, tak, jakby tamta karta była sprawna. 

 

    

ENABLE GOOGLE PHISHING….?

Enable Google phishing and malware protecion? And installing Google spay? Yes? Niestety nie! Mam dość „usług” Google. Przecież tym sposobem, zezwala się na swobodne buszowanie Googlom we własnym komputerze. Czyż mogłyby go chronić nie mając dostępu do niego? Każde wejście na You Tube, na Google +, owocuje wyświetlaniem komunikatu antywirusa, o usunięciu szpiegującego cookie. Po zainstalowaniu najnowszej wersji przeglądarki vivaldi, zajrzałem do jej ustawień i zdrętwiałem! Zezwolenie na „ochronę” było ustawione domyślnie. 

Już gdzieś pisałem o usługach Google, ale przypomnę. Instalowałem od nich program Google Earth. Ponieważ nie pilnowałem uważnie przebiegu instalacji, mym oczom ukazała się chroma przeglądarka. Usunąłem obydwa programy. Komputer mimo to, uruchamiał się wyraźnie wolniej. Pomimo odinstalowania programów pozostały mi niechciane trzy procesy: usługi Google. Trzeba było grzebać w rejestrze i je wyłączać. Oczywiście te procesy obciążały komputer nie tylko podczas uruchamiania. Po uruchomieniu też był zauważalnie wolniejszy. Jakie było zadanie nieodinstalowanych usług?  

b2ap3_thumbnail_enablegoogle.JPG    

Jak widać na zrzucie, odznaczyłem niepożądane funkcje. Poza tym jednym „cackiem”, przeglądarka zaczyna mi się podobać.  

ROSEGARDEN W UBUNTU STUDIO

Rosegarden to program do tworzenia muzyki. Obsługuje zewnętrzne urządzenia MIDI, ale robi to źle! Podczas odsłuchiwania nagrania, stwierdziłem pojawienie się dźwięków, których nie zagrałem. Program je dodał z własnej i nieprzymuszonej woli. To taki bonus? Kilka razy, bezskutecznie próbowałem zmiany ustawień w programie, ale „bonusy”, pojawiały się w każdym nagraniu. Nie wiem, co jest powodem dodawania dźwięków w czasie nagrywania. I chyba już przyczyny nie będę szukał, ponieważ znalazłem program, który nadąża z nagrywaniem w czasie rzeczywistym, bez dodawania i bez gubienia zagranych dźwięków. 

UBUNTU STUDIO

Mam płytę ze starszą wersją Ubuntu. System nie wymaga instalacji, można go uruchomić z płyty. Zaciekawiło mnie, jak wygląda próba uruchomienia Linuxa, ale nie z płyty, tylko z pendrive. Wpisałem zapytanie w Google i tym sposobem, dowiedziałem się o istnieniu Linuxa – Ubuntu Studio. Wybrałem wersją 14.04, gdyż ta będzie miała przez kilka lat aktualizacje. Pobrałem dwie aplikacje, które potrafią ten system zainstalować na pendrive. Niepowodzeniem zakończyły się próby uruchamiania systemu z pendrive.

Nie szukałem przyczyn czemu tak jest, bo mam w zanadrzu dysk twardy, na którym mogę zainstalować Linuxa, co też uczyniłem. Odłączyłem dysk systemy dysk z Windowsem i w jego miejsce wpiąłem zapasowy. Zainstalowałem na nim Ubuntu Studio i przejrzałem programy znajdujące się w zestawie z systemem. A jest tego sporo. Są to programy do obróbki grafiki, zdjęć, filmów i muzyki. Jeżeli chodzi o muzykę, są programy, nie tylko do obróbki dźwięku, także do tworzenia. Do nagrywania z urządzeń MIDI, pobrałem program, który nagrał tak, jak zagrałem. Bez zniekształceń powodowanych przez kretyńsko domyślne efekty! Jednak nie próbowałem zapisać pracy na dysk. Niektóre z tych programów, działają szybciej pod Ubuntu, niż pod Windowsem. Jest wśród nich Gimp. Innych jeszcze nie zdążyłem wypróbować.      

GWARANCJA PONIESIENIA KOSZTÓW.

W moje ręce wpadła gwarancja na telewizor. Ta gwarancja, gwarantuje nabywcy poniesienie dodatkowych kosztów, w przypadku awarii telewizora, na pokrycie kosztów transportu do serwisu i za naprawę. Gwarancją nie są objęte przypadki napraw lub wymiany części wynikające z ich naturalnego zużycia. Majstersztyk! Najwyraźniej telewizor nie ma ani jednej części nie podlegającej naturalnemu zużyciu, ponieważ nie ma żadnej wzmianki o takich częściach telewizora! Niestety nie zdefiniowano co należy rozumieć jako naturalne zużycie, a co jako nienaturalne! 

Naturalnie wykluczone z gwarancji są uszkodzenia mechaniczne. Ale przyczynami utraty prawa do bezpłatnej naprawy gwarancyjnej są: nadmierna wilgoć, wyładowania atmosferyczne, niewłaściwa wentylacja, lub inne przyczyny będące poza kontrolą producenta! O kropki. W jaki sposób oni sprawdzają, czy u użytkownika jest właściwa wentylacja? Nie wyjaśniono też, o jakie inne przyczyny będące poza kontrolą producenta chodzi. Tak więc, cokolwiek by się zepsuło w telewizorku, będzie można pokryć koszty naprawy i transportu, albo transportu, ekspertyzy i zakupu nowego sprzętu z nową gwarancją!         

NAGRYWANIE PULPITU NA URZĄDZENIACH Z ANDROIDEM

Swego czasu dałem się namówić na kupienie zabawki z dostępem do Internetu. Tą zabawką jest tablet Alcatel. Ma wbudowane to „coś”, co umożliwia dostęp do sieci mobilnych, tak samo jak telefon. Rzadko z tego korzystam, ale przydaje się poza domem. Szkoda tylko, że to szybko rozładowuje wbudowany akumulator i musiałbym mieć jeszcze jakieś dodatkowe źródło zasilania. W domu też może się przydać. Na przykład w czasie awarii sieci LAN. Można tym robić filmiki, a choć jakoś obrazu jest marna, to jakość nagranego dźwięku jest zupełnie przyzwoita.

Przeglądając aplikacje dla tej zabawki, natrafiłem na takie, które umieją robić filmiki z gier, podobnie jak w komputerze. Zainstalowałem jedną, ale nie mogę jej używać, bo aplikacja zadziała dopiero wtedy, kiedy będę miał uprawnienia administratora, tak, jak w komputerze. Przejrzałem ustawienia, bo jakoś nie mogłem sobie przypomnieć, abym wcześniej coś takiego widział. Nie ma. Producenci ograniczają możliwości korzystania z urządzeń. Nie rozumiem po co. Są dostępne na Androida darmowe programy, a nie ma jak z nich korzystać.

Można znaleźć na różnych forach mnóstwo pytań jak i czym wykonać odpowiednie modyfikacje systemu. Odpowiedzi też jest dość dużo, z tym, że przynajmniej połowa z nich, to powtarzanie czyjejś „instrukcji”. Sprawdziłem kilka programów i żaden z nich, nie umożliwił mi osiągnięcia celu. Albo program nie rozpoznawał mojego tableta, albo miał dodatki i mój antywirus wykrywał malware. I chyba zrezygnuję z dalszych poszukiwań sposobu rozwiązania problemu.     

USZKODZONY KOMPUTER

Czemu ludzie nie umieją opisać usterki swojego sprzętu w zrozumiały sposób? Potrafią tak nabajdurzyć, że głowa boli. Pewnemu mojemu znajomemu, myszka miała zablokować komputer i nie pomagało ponowne uruchamianie i wymiana myszki na inną. Komputer nie reagował na ruchy myszką. Poprosił mnie, abym do jego komputera zajrzał i usterkę usunął. Poszedłem i stwierdziłem, że jedyną zgodną z prawdą informacją było to, że cały czas piszczy głośnik systemowy. Ten sam, który ma raz pisnąć podczas uruchamiania się systemu, jeśli komputer jest sprawny.

Mój znajomy używał zintegrowanej z płytą główną karty graficznej. Po włączeniu komputera monitor pozostawał czarny. Odpięcie monitora od komputera dało efekt w postaci pływającego po ekranie prostokąta z jakimiś informacjami. Dopiero wtedy, kiedy mu powiedziałem, że usterka ma związek z kartą graficzną, on sobie przypomniał o niewyraźnie wyświetlającym się obrazie. Ale, że to wróciło do normy. Skończyło się tym, że musiałem mu uruchomić stary komputer, który po czyichś „fachowych eksperymentach”, także przestał działać. Również piszczał cały czas. W starym komputerze była uszkodzona jedna kość pamięci RAM, co uniemożliwiło start komputera. Usunięcie jej z płyty pomogło. Początkowo nie chciał przyjąć myszki na USB, ale po kilku próbach system ją wykrył i zainstalował. Pozostało mu tylko zarejestrowanie karty sieciowej.

DYSK RATUNKOWY – USUWANIE INFEKCJI

Wczoraj poszukiwałem darmowych programów do robienia animacji. Znalazłem takie z „dodatkami”. O zainstalowaniu „dodatków”, dowiedziałem się, gdy otworzyłem przeglądarkę. Zostały podmienione strony startowe we wszystkich moich przeglądarkach. Zawsze po pobraniu programu z Internetu, skanuję świeżo pobrany plik. Były „czyste”. Jednak zdarza się, że instalator jest tak długo „czysty, jak długo się go nie instaluje”. Tak było tym razem. Gdy zacząłem instalować program, ujrzałem komunikat o wykryciu i usunięciu trojana. Ponowiłem skanowanie. Komputer „czysty”.

Kupa prawda! Komputer był nadal zainfekowany. Próba użycia programu do tworzenia animacji, niczego nie zdradzała. Program wydawał się robić to, czego od niego oczekiwałem. Dopiero otwarcie przeglądarki internetowej spowodowało wyświetlenie kolejnego komunikatu o wykryciu i usunięciu infekcji. Skanowanie i przywracanie strony startowej w przeglądarce okazało się nieskuteczne. Pomogło odinstalowanie „prezentu” i jeszcze jedno skanowanie. Oprócz „prezentu” mój komputer oczyściłem także z programu, który zainstalował mi niechciany dodatek.

Przy tej okazji, postanowiłem przetestować działanie dysku ratunkowego. Wypaliłem „kółko” i ponownie uruchomiłem kompa. Włożyłem mu „kółko” na starcie i czekam co będzie. Po chwili ujrzałem na ekranie dość dużo napisów, z których zapamiętałem „error”. O kropki, pomyślałem, teraz będzie horror. Czyli wykonanie świeżej instalacji, jeśli coś pójdzie źle. Uzbroiłem się w piekielnie anielską cierpliwość i czekam co będzie dalej. Kiedy pierwsze napisy znikły, pojawiły się kolejne i jakieś ostrzeżenie. Wreszcie na ekranie pojawiła się „kartka” informująca o łączeniu się komputera z siecią i pobieraniu sygnatur.

To już lepiej. Dość długo to trwało. Dużo dłużej, niż normalna aktualizacja świeżo zainstalowanego antywirusa w systemie. Skanowanie trwało jeszcze dłużej, a na moje szczęście nie było więcej żadnych zainfekowanych plików na moim komputerze. Użyteczność dysku ratunkowego bez dostępu do Internetu, nie wydaje mi się być rewelacyjna. Jeśli nawet taka płyta zawiera bazę sygnatur, ale nie można byłoby pobrać aktualizacji, to płyta mogłaby nie być ratunkiem dla systemu.     

SZPIEGOWANIE INTERNAUTÓW

Pierwszy raz, będąc użytkownikiem My Opera, spotkałem się z używaniem szpiegującego oprogramowania przez zwykłych internautów. Podczas przeglądania na niektórych profilach publikowanych zdjęć i tekstów, mój antywirus wyświetlał komunikaty o zablokowaniu szpiegującego oprogramowania. Kiedy spotkałem się z tym pierwszy raz, myślałem, że komunikat wyświetla się z opóźnieniem i dotyczy innej, wcześniej zwiedzonej strony. Jednak komunikaty dotyczyły właśnie tych, którzy mieli swoje konta na My Opera. Przekonałem się o tym podczas kolejnych wizyt na ich blogach. Antywirus wyświetlał komunikaty tylko wtedy, kiedy wchodziłem na ich blogi. Przynajmniej jedno z takich kont zostało usunięte. Przypuszczam, że było to karne usunięcie konta. I na przypuszczeniu muszę poprzestać. Swoje przypuszczenia, że było to karne usunięcie konta, opieram na aktywności wspominanego internauty. Ten przypadek jest jedynym zapamiętanym przeze mnie przypadkiem usunięcia konta, dlatego, że ten ktoś komentował moje zdjęcia. Potem, kiedy już wiedziałem, że komunikaty o oprogramowaniu szpiegującym dotyczą zwiedzanego profilu, więcej tam nie zaglądałem. Tutaj, jak dotąd, jeszcze nie zauważyłem sytuacji, które przypominałyby mi operowy serwis. To jednak nie znaczy, że niczego nie zauważyłem.