Zmarł mój dawny znajomy. Wiadomość o tym zaskoczyła mnie. Jeszcze nie tak dawno, widywałem go idącego pieszo do miasta, z odległej o kilkanaście kilometrów wsi. Pochowają go pięć dni po śmierci. Albo będzie robiona sekcja zwłok, albo miał gdzieś dalej rodzinę. Znałem tylko jednego jego brata, ale ten od dawna nie żyje. Znaleźli go martwego na stadionie. Porównując datę śmierci z datą pogrzebu, uświadomiłem sobie, jak niewiele wiedziałem o nim. Właściwie, znałem tylko ich obu. Poznałem ich wiele lat temu. Przychodzili do naszej wiejskiej świetlicy. Poza świetlicą nie utrzymywaliśmy żadnych kontaktów. Ci, co wtedy spędzali wspólnie wieczory w wiejskiej świetlicy, powyjeżdżali zdobywać zawody, a starsi za pracą. Po wielu latach, zdarzyło mi się rozmawiać ze zmarłym zaledwie trzy razy, choć mijaliśmy się często.
Chciał być potrzebny. Pamiętam, jak proponował mi pomoc, ale to raczej on jej potrzebował. Mnie nie mógłby w niczym pomóc. Choć ja jemu też nie. Jego propozycję potraktowałem jako bajki opowiadane w celu osiągnięcia jakichś drobnych korzyści. Potem opowiadał coś o swoim zdrowiu, z którym miał problemy i jeszcze coś o jakichś fuchach, ale mu znowu nie uwierzyłem. Ze względu na nadszarpnięte zdrowie. To chyba wszystko, co mógłbym na jego temat napisać. Znaliśmy się długo, lecz słabo. I już nie miniemy się w drodze, nie wymienimy pozdrowień. Żegnaj znajomy.